3:4 to wynik przypudrowany w ostatnim kwadransie, gdy prowadząca trzema golami (4:1) Benfica, zaczęła lekceważyć snujący się po boisku Juventus. Zmiany, których dokonywał Massimiliano Allegrii, wyglądały jak wywieszenie białej flagi, bo za najważniejszych zawodników wchodzili nastolatkowie: Fabio Miretti za Juana Cuadrado, Matias Soule za Dusana Vlahovicia i Samuel Iling za Filipa Kosticia. Wcześniej – już w przerwie – na boisku pojawił się Arkadiusz Milik, który zmienił Moise Keana. Dopiero zmiennicy wnieśli w grę Juventusu trochę życia. Polak strzelił ładnego gola na 2:4 – uderzając bez przyjęcia mocno dośrodkowaną piłkę. Trafił idealnie – tuż przy słupku, bramkarz nawet się nie ruszył. Dwie minuty później podobna akcja przyniosła trzeciego gola. Dla Benfiki był jak budzik. Obudziła się, oprzytomniała i już na nic Juventusowi nie pozwoliła. Zagrała lepiej i wygrała pewniej niż wskazywałby na to wynik. Zepchnęła tym samym Juventus w przepaść. Jeszcze nie wiadomo, czy zdoła zahaczyć się w Lidze Europy, czy tam też zabraknie dla niego miejsca.
Nie ma żadnego usprawiedliwienia. „Upokarzające”
Na wspomnienie ostatniej tak gigantycznej wpadki kibice Juvenusu wciąż jeszcze się czerwienią. 2013 rok, Antonio Conte na ławce, wyjazd do Stambułu, ten przeklęty śnieg, przerwany mecz i przeniesienie go na następny dzień na godz. 14. Do przerwy 0:0. Piłkarze w szatni, a ogrodnicy Galatasaray na połowie, na której miał atakować Juventus, niszczą murawę, by trudniej było rozgrywać piłkę. Pod koniec meczu Wesley Sneijder daje zwycięstwo gospodarzom, którzy wskakują za Real Madryt na drugie miejsce i odprawiają Włochów do Ligi Europy. „To nie była piłka nożna!” – powtarzał Conte na pomeczowej konferencji. – Graliśmy w bagnie. O czym my w ogóle mówimy?! – wściekał się.
Ale teraz żadnych usprawiedliwień nie ma. W Lizbonie nie spadł śnieg, murawa była równa jak bilardowy stół, a Benfica nie potrzebowała żadnych pozasportowych sztuczek, by ograć Juventus. Przynajmniej raz zrobił to każdy grupowy rywal. Juventus przegrał w Lidze Mistrzów cztery z pięciu meczów: z PSG (1:2), z Benfiką (1:2 i 3:4), a nawet Maccabi Hajfa (3:1 i 0:2). I to, co za Conte wyglądało na wpadkę, bo w Serie A wciąż szło mu doskonale, za Allegriego jest kontynuacją ogólnego marazmu i sportowego upadku. Bez awansu do fazy pucharowej i na 8. miejscu w ligowej tabeli z dziesięcioma punktami straty do prowadzącego Napoli, Juventus już pod koniec października mógłby właściwie kończyć sezon. Nie ma większych szans na nic, czym interesował się jeszcze dwa miesiące temu.
To upokarzające, tym bardziej że Juventusowi śmierdziały już trzy z rzędu odpadnięcia w 1/8 Ligi Mistrzów. Allegrii wrócił do Turynu przede wszystkim po to, by posprzątać po Maurizio Sarrim i Andrei Pirlo i odzyskać międzynarodowy blask. Mógł liczyć na wzmocnienia – już w styczniu kupiony został Vlahović, a latem jeszcze Paul Pogba, Leandro Paredes, Angel Di Maria, Arkadiusz Milik, Bremer i Filip Kostić. Z takim składem Juventus miał odzyskać mistrzostwo Włoch i walczyć z najlepszymi zespołami w Europie. Ale wynik jest jeszcze gorszy niż w ostatnich latach, a hasztag #AllegriOut znów pojawia się trendach. Dwa lata temu Juventus zwolnił Sarriego, który sezon wcześniej zdobył mistrzostwo, bo odpadnięcie w 1/8 z Olympique Lyon było niegodna i urągało ambicjom klubu. Jeśli prezes Andrea Agnelli chciałby zachować tę konsekwencję i zastosować podobne kryteria, musiałby natychmiast pogonić Allegriego. Ale nie pogoni ze względu na ogromną odprawę, jaką musiałby mu wypłacić. Włoski trener zarabia 7 mln euro rocznie, a kontrakt wygasa dopiero w 2025 r.
Nie dość, że Juventus jest brzydki, to jeszcze nieskuteczny
Od kilku tygodni tylko ekonomia powstrzymuje władze klubu przed podjęciem tej decyzji. Niewielu ma bowiem wątpliwości, że Allegrii ponosi winę za ten sportowy, wizerunkowy i finansowy kryzys. Dostał zawodników, o których poprosił, wielu naprawdę świetnych, a mimo to wciąż gra przeostrożnie i reaktywnie. Jak podczas pierwszej kadencji. Ale teraz nie dość, że jego Juventus jest brzydki, to jeszcze nieskuteczny. Już nie tylko mało rozrywkowy i niezbyt efektowny, ale też pozbawiony duszy i charakteru. Nigdy nie był najbardziej ekscytującym zespołem do oglądania, ale trudno było nie dostrzec w tym wszystkim pomysłu. A i pragmatyzm miewał niekiedy jaśniejsze strony. Teraz zapanowała absolutna ciemność.
Światełka w tunelu też nie widać. Kibice już chcieli je wiedzieć w dwóch z rzędu ligowych zwycięstwach – z Torino i Empoli, ale mecz z Benfiką odebrał wszelkie nadzieje. Portugalczycy byli lepsi dosłownie w każdym aspekcie: dłużej utrzymywali się przy piłce na połowie rywala, stworzyli więcej okazji, oddali więcej strzałów, wygrali większość pojedynków, byli szybsi, odważniejsi, a po szybko zdobytej bramce pozwalali sobie na coraz więcej technicznych sztuczek. Kontrast był znaczący: bawiąca się, energiczna Benfica kontra przestraszony, powolny i smuty Juventus. Kontuzje w każdej formacji – Bremera i De Sciglio z obrony, Pogby i Paredesa z pomocy oraz Chiesy i Di Marii z ataku – nie mogą być wytłumaczeniem tak wieloaspektowych i głębokich problemów Juventusu.
Arkadiusz Milik znów usiadł na ławce rezerwowych. Dziennikarze nie rozumieją, dlaczego
Trudno zrozumieć niektóre wybory Allegriego. Taka gra Juventusu to przede wszystkim jego wybór – potencjał zawodników pozwala przecież na odważniejszą i bardziej aktywną grę. Ale nawet wystawienie w składzie na Benfikę Moise Keana kosztem Milika wydaje się włoskim dziennikarzom dziwne. „Dlaczego zaczyna trzeci mecz z rzędu na ławce?” – zastanawiają się ci z „La Gazzetta dello Sport” i nie znajdują odpowiedzi. Fakt, że Kean strzelił gola w ostatnim ligowym meczu ich nie przekonuje. I chociaż obaj napastnicy strzelili w Lizbonie gole, nie sposób ich porównać. Kean wepchnął piłkę do bramki tuż sprzed linii, w olbrzymim zamieszaniu. Przy strzale Milika zagrało wszystko: technika, siła i precyzja. Dlatego to Polak został oceniony najwyżej spośród napastników Juventusu: najsłabszy Vlahović dostał 4,5 w dziesięciostopniowej skali, Kean – 5, a Milik – 6. „Walczył i strzelił gola, który dał nadzieję” – czytamy w krótkim uzasadnieniu tej noty. Dziennikarze „TuttoMercatoWeb” dodali, że jego gol wprawdzie nic nie zmienił, ale podkreślił zły wybór Allegriego. Tak samo jak Milik został oceniony Wojciech Szczęsny, który przy wpuszczonych golach niewiele mógł zrobić, za to dobrymi interwencjami uratował zespół przed stratą dwóch kolejnych.
Ale ostatecznie ta nadzieja z Juventusu uleciała. Być może na dobre, bo w fazie pucharowej Ligi Mistrzów nie zagrają na pewno, a kibicom przyzwyczajonym do regularnego zdobywania mistrzostwa trudno będzie ekscytować się walką o miejsce w pierwszej czwórce. Radość z wygrywania w Lidze Europy też będzie umiarkowana, bo zupełnie inne były cele a ten sezon. A i o tej Lidze Europy nie można mówić z pełnym przekonaniem, bo tyle samo punktów co Juventus ma Maccabi Hajfa. W ostatniej kolejce ma łatwiejsze zadanie – przyjmie u siebie Benfikę, a Juventus zagra z PSG. By zająć trzecie miejsce w grupie nie może osiągnąć wyniku gorszego niż Maccabi, a jeśli i Włosi, i Izraelczycy swoje mecze przegrają, ważny będzie bilans bramek. Juventus ma 8-11, Maccabi 6-15. Nie do takich niespodzianek zdolny jest zespół Allegriego.