Newsweek: Przed rokiem na światowym szczycie klimatycznym w Glasgow nie wydarzył się cud – Indie i Chiny oprotestowały globalne zakończenie wydobycia węgla. W przyszłym miesiącu będzie szczyt w Szarm el-Szejk, ale pewnie łatwiej byłoby wybudować nowe piramidy, niż dogadać się teraz 197 państwom w sprawach ekologii – mamy wojnę w Europie…
Kamil Wyszkowski: Ale paradoksalnie to, że szczyt klimatyczny odbywa się w Egipcie, daje szansę na kompromis. Trudniejsze zadanie byśmy mieli, gdyby odbywał się na przykład we Francji albo w innym państwie należącym do NATO. W Egipcie zaś krzyżuje się wiele interesów, bo jest on silnie związany z rynkiem afrykańskim i bliskowschodnim, gdzie duże wpływy mają Rosja i Chiny. Egipt jest też bardzo wyczulony na problem kryzysu energetycznego i żywnościowego wywołanego wojną w Ukrainie. Już teraz brakuje mu pół miliarda dolarów, żeby dopłacić do żywności, którą subsydiuje swoim obywatelom, by w ogóle była dla nich osiągalna. Pytanie, kto im te pieniądze da, bo lista krajów, które zapowiedziały, że straciły zdolność do spłaty międzynarodowych zobowiązań, jest długa i wszystkie proszą o interwencję Międzynarodowego Funduszu Walutowego.