I oglądanie filmu o dwojgu starych, tracących kontakt z rzeczywistością ludzi zmierzających ku otchłani musi być udręczające, ale także oczyszczające. Co tu dużo mówić: patrzyłem na zagracone mieszkanie małżeństwa staruszków i zastanawiałem się, jak przyjdzie mi umrzeć. Wbrew temu, co oglądałem na ekranie, znów pomyślałem, że jednak wolałbym odchodzić z tego świata nie nagle, ale powoli, nie w szpitalu, ale we własnym mieszkaniu, nie wśród obcych ludzi, ale wśród najbliższych, z pełną świadomością tego, że odchodzę. Oczywiście byłoby przyjemnie, gdyby nie wiązało się to z potwornym bólem oraz całkowitą degrengoladą ciała i umysłu, no ale marzenia marzeniami, a co przyniesie rzeczywistość, to się okaże.

Umieraniem interesowałem się od zawsze, a dokładniej chyba od momentu, gdy jako dorastające dziecko dobrałem się do biblioteczki mojej matki lekarki, gdzie znajdowały się podręczniki do medycyny. Ponieważ był to czas, gdy czytałem literalnie wszystko, co mi wpadło w ręce, przewertowałem też kilka dzieł, po które nie należy sięgać, jeśli akurat nie studiuje się medycyny. Nie sądzę, żeby zdobyta w ten sposób wiedza mi pomogła, ale za to wcześnie uświadomiłem sobie, co mnie czeka. I nie tylko mnie zresztą. Co czeka nas wszystkich. Na moich półkach znajduje się skromna kolekcja klasycznych dzieł o tanatologii w rodzaju „Człowiek i śmierć” Ariesa czy „Śmierć w cywilizacji Zachodu” Vovelle’a – stoją, kurzą się, od lat do nich nie zaglądam, cokolwiek by człowiek przeczytał o umieraniu, to dopóki nie zacznie umierać, nic z umierania nie zrozumie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *