Było to bardzo trudne. Nie zdajemy sobie sprawy z miliona sygnałów, które do nas docierają każdego dnia, dzięki którym możemy się zorientować, gdzie jesteśmy, gdzie iść, co robić. To się dzieje bezustannie, dopada nas obraz wszystkiego wokół, odbieramy niezliczoną ilość instruujących dźwięków, wciągamy zapachy. Bez tego wszystkiego nic nie wiadomo.
Czasem wystarczy rzut oka przez okno, by się zorientować, jaka jest pogoda. Bezchmurne niebo, słońce, a ludzie opatuleni – zimno. Bywa, że dostajemy sygnały mylące. Kiedyś byłam na wakacjach na Mazurach, niebo było czyściutkie, zero chmur, wyskoczyliśmy z kumplami z namiotu i w te pędy nad brzeg jeziora. Odcumowaliśmy łódkę i popłynęliśmy na środek tafli. Pół godziny później niebo było brunatne, wiatr szalał, a sto metrów od nas w wody jeziora grzmotnął piorun – modliliśmy się do wszystkich znanych nam bogów, by przeżyć. Do dziś mam w oczach widok sterczących włosów kumpla – tak naelektryzowane było powietrze w pobliżu.