Ile razy słyszałyśmy, że „złość piękności szkodzi”? Albo żebyśmy nie histeryzowali, kiedy zaledwie okazaliśmy poruszenie? Już w dzieciństwie odbieramy komunikaty, które mają nas programować na zachowanie zgodne z normami cywilizacyjnymi. Nasze atawistyczne Ja ma być cicho i nie przypominać o sobie. Zagłuszane latami, abyśmy jako partnerzy i współpracownicy byli tacy, jak się od nas oczekuje: ugodowi, chętni do współpracy, niepodnoszący głosu, cierpliwi, nieunoszący się gniewem, gotowi wszystko przetrzymać. Naturalna busola – która nas ostrzega przed niebezpieczeństwem, przybliża do ludzi, ratuje życie, przypomina o konieczności odpoczynku i stawiania granic – roztrzaskuje się o zasady powinności i tego, co wypada.
Kiedy mamy wgląd w siebie i pracujemy nad własnym rozwojem, zaczynamy dostrzegać, że czegoś nam brakuje. Aby nie poruszać się po omacku, zaczynamy zagłębiać się w lekturę „Biegnącej z wilkami” Clarissy Pinkoli Estes czy „Żelaznego Jana” Roberta Blya, wybieramy medytacje dynamiczne dla zachodniego świata albo udajemy się na warsztaty w poszukiwaniu samego siebie. Wracamy do tego, co pierwotne, słuchamy swojego ciała, przez które mówią emocje. O ile pozwalamy sobie na odczuwanie przyjemności, o tyle trudne emocje spychamy w niebyt. A one czemuś służą.
Złość i gniew alarmują, że ktoś przekracza nasze granice. Złość aktywizuje na zewnątrz: pobudza do konfrontacji z jej źródłem. Ciało jest lepiej ukrwione, gotowe do ataku. Strach i lęk – pochodne, bo związane z odczuwaniem niepokoju, są ukierunkowane do wewnątrz. Strach wywoływany przez znany bodziec – brak płynności finansowej firmy wywołuje w nas uzasadnione obawy przed utratą pracy. Ale lęk jest już czymś, co odczuwamy wobec wyobrażonych sytuacji – np. niepokój przed utratą pracy, chociaż biznes się kręci, a szef jest zadowolony.
Wstręt ratuje nas przed czymś szkodliwym. Smutek natomiast jest reakcją na stratę, nie tylko osoby, ale np. pozycji, ciekawego projektu, uznania. Daje sygnał, żebyśmy pobyli sami, odpoczęli, zdystansowali się od źródła tego dyskomfortu.
Często nie umiemy tych emocji zidentyfikować. W myśl zasady, że niewypowiedziane istnieje mniej, nie nazywamy tego, co czujemy. Tkwiąc w takim zaprzeczeniu, nie potrafimy regulować naszych reakcji, nie możemy wskazać bliskim, czego potrzebujemy, a koleżankom i kolegom z pracy, gdzie są nieprzekraczalne dla nas granice.
Mówi się, że słowa kreują rzeczywistość. Ale nawet znaczenie słów „złość” i „gniew” pozostawia spore pole do interpretacji. Słownik Języka Polskiego podkreśla, że oba wyrażają się agresją, podczas gdy ta jest zachowaniem, stanem, a nie emocją. Złość możemy wyrażać inaczej. Skąd jednak mamy wiedzieć jak, skoro mamy problem z jej identyfikacją i nazwaniem jej w sposób adekwatny?
Nie zagłuszaj emocji
Zagłuszając emocje, wpadamy w pułapkę. Tłumienie ich wymaga siły, ciągła aktywność osi podwzgórze-przysadka-nadnercza powoduje rozregulowanie poziomów adrenaliny, noradrenaliny i częstsze wyrzuty kortyzolu. Jesteśmy w napięciu, w stresie, zaburzone mogą zostać funkcje poznawcze, pamięć zacznie szwankować. Każda emocja ma komponent organiczny, czujemy je w ciele. Blokowanie ich uruchamia ciąg reakcji somatycznych, takich jak bóle głowy, kręgosłupa czy dolegliwości gastryczne i zaburzenia w gospodarce glikemicznej.
Krótko mówiąc, wszystko źle. A to nie koniec. To, co nas toczy od środka, potrzebuje ujścia i wówczas awantura o za małą ilość cukru w cukiernicy gotowa. Transferujemy – zazwyczaj automatycznie i nieświadomie – to, co nas boli, na zewnątrz. Nie mówiąc szefowi o frustracji z powodu jego mikrozarządzania i zmiany planów na niewykonalne w połowie kwartału, kończymy dzień, fukając na dziecko, nie mając cierpliwości dla partnera, nieadekwatnie reagując na prośby senioralnego rodzica. Frustracja nie mija, lecz narasta, a kolega z pracy nieświadomie dokłada kolejne kamyczki do naszego ogródka niezadowolenia. Zamiast rzeczowo porozmawiać, nazwać swoje emocje i postawić granice, przełykamy kolejną gorzką pigułkę. W ostateczności wybuchamy w niekontrolowany sposób i pozostajemy z łatką osoby niestabilnej emocjonalnie.
Jak przerwać to błędne koło? Pozwolić sobie na emocje. Obserwować siebie, swoje reakcje i to, co się dzieje z ciałem, głosem, jakie myśli nam wtedy przychodzą do głowy. Możemy spróbować nazwać to, co czujemy. To pierwszy krok do tego, by móc klarownie komunikować swoje potrzeby. Najprawdopodobniej nikt nas nie uczył nazywania swoich emocji, więc dopuszczanie ich do głosu spowoduje dyskomfort. Z pomocą przychodzi „koło emocji” Roberta Plutchika. Ten amerykański psycholog opracował narzędzie, które bazuje na ośmiu podstawowych emocjach. Trójwymiarowy diagram wskazuje, że możemy odczuwać mieszaninę różnych emocji. Przyjrzenie się tej koncepcji z bliska pomoże nam nazwać to, co czujemy. Jeśli dodamy do tego zasadną argumentację, jest szansa na deeskalację narastającego konfliktu.
John M. Gottman, psycholog z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, przez 40 lat prowadził badania nad związkami. Obserwując małżeństwa, opracował cztery predyktory rozpadu związku, nazywane jeźdźcami Apokalipsy. Co ciekawe, późniejsze analizy wykazały, że zaproponowana przez Gottmana klasyfikacja ma zastosowanie w zespołach w różnych organizacjach. Odnosi się do dysfunkcyjnego sposobu komunikacji, dlatego przyjęto też nomenklaturę toksyn komunikacyjnych, które niszczą relacje i zaufanie, źle wpływają na morale pracowników, uniemożliwiają symetryczność, więc utrudniają budowanie i rozwój dojrzałego zespołu oraz blokują twórcze rozwiązywanie problemów. Cztery główne toksyny komunikacyjne to krytyka, defensywność, obojętność i pogarda.
Rozpoznaj zagrożenie
Pierwsze pojęcie odnosi się do krytykanctwa, takiego podejścia, które podcina skrzydła. To gra w „bo ty zawsze” i „bo ty nigdy”, czyli rozgrywka, która prowadzi do wrogiej konfrontacji. Taka toksyna wbija szpilkę temu, kto niezauważony przez nikogo innego wślizgnął się spóźniony na spotkanie. Przekazując informację zwrotną na temat sposobu pracy lub realizowanego projektu, uderzy nie w fakty, lecz w opinie, cechy charakteru krytykowanego. Im gorsza toksyna, tym bardziej opakuje schopenhauerowskie ad personam w żartobliwe złośliwości, inteligentną ironię. W ten sposób osoba zaatakowana będzie miała dodatkowe wyzwanie: nie tylko wybrnąć z sytuacji, ale jeszcze nie zostać posądzoną o brak dystansu, poczucia humoru albo nawet małostkowość.
W tej sytuacji nieoceniona jest rola świadomego i silnego lidera. Takiego, który dostrzeże tu jeźdźca. Takiego, który nie zbagatelizuje tej sytuacji, uznając, że ma do czynienia z dorosłymi ludźmi i nie jest to spór, który wymaga jego mediowania. Takiego, który ma świadomość, że jego stanowcza reakcja powstrzyma proces „robaczywienia” zespołu. Może się jednak okazać, że takie sytuacje będą się pojawiały bez udziału lidera (niekoniecznie przełożonego). Wówczas naszą obroną przeciw toksynie komunikacyjnej będą fakty. Dyskutowanie z faktami jest irracjonalne, więc spokojne przywołanie ich pozwoli na zdystansowanie się od emocji. Nie dajmy się wciągnąć w grę toksyny, stosujmy komunikat „ja” zamiast „ty” i – jeśli jest to możliwe – zapewnijmy o szacunku i dobrych intencjach. Czasami bowiem takie toksyczne zachowanie może się uruchomić wskutek tłumienia emocji w innych okolicznościach.
Kolejnym jeźdźcem jest postawa obronna. Pojawia się jako odpowiedź na uzasadnioną krytykę. Ale nie mamy tutaj na myśli rzeczowej odpowiedzi na zarzuty, tylko odbieranie prostego komunikatu jako ataku i strzelanie do wróbla z armaty. Inną formą defensywności jest odgrywanie roli ofiary. Wówczas ośrodek kontroli usytuowany jest zewnętrznie: wszyscy są winni, tylko nie ja. Taka postawa utrudnia dogadanie się, bo do osoby defensywnej trudno dotrzeć z komunikatem, że ma coś poprawić, w końcu wytrenowana jest w unikaniu odpowiedzialności lub przerzucaniu jej na kogoś innego, bagatelizując problem. Gdyby typ defensywny skonfrontował się z własnymi emocjami, potrafił je nazwać, mógłby przyjąć na siebie choć część odpowiedzialności i tym samym zwiększyć swoją sprawczość. Tutaj najczęściej nienazwane pozostają lęki. Jak możemy pomóc wyjść z takiego klinczu?
Zaprośmy do współpracy. Wspólne działanie, wspólnie, partnersko wypracowany cel i empatia współpracownika mogą pomóc w przełamaniu tego schematu.
Obojętność, zamykanie się w sobie, ignorowanie – w różnych publikacjach pojawiają się różne określenia, a Gottman porównuje to do rzucania grochem o ścianę (stone walling). Przykra, wyjątkowo toksyczna reakcja udawania, że się nie słyszy, nie widzi, dystansuje, celowo nie odpisuje na mejle („Pisałaś? Och, pewnie wpadło do spamu!”). Takie okazywanie dystansu i dezaprobaty jest tak naprawdę ucieczką od konfrontacji. Sygnalizuje kłopot z umiejętnością nazwania emocji i regulacji własnych na nie reakcji. Problem polega na tym, że osoba nieradząca sobie z emocjami własnymi karze rozmówcę, który wcale nie musi być odpowiedzialny za daną sytuację i wywołuje u niego poczucie wykluczenia, bycia niezauważonym. Nie nauczymy koleżanki czy kolegi z biurka obok nazywania tych emocji od razu, tym bardziej szefa, ale to, co możemy zrobić dla siebie, to obnażać sytuację poprzez opisanie jej i własnych emocji. Zamiast: „Znów udajesz, że mnie nie słyszysz”, można powiedzieć: „Mam wrażenie, że mnie słyszałaś, ale nie zareagowałaś. Poczułam się zignorowana”.
Ostatnią toksyną, która przypieczętowuje przykry los relacji, jest pogarda. Okazywanie braku szacunku, komunikacja z wyższego poziomu (moral high ground), publiczne poniżanie to ostry atak na naszą podmiotowość. Pierwszy raz jest dla nas zimnym prysznicem, rozczarowaniem. Kolejny, pozostawiony bez odniesienia się do naszych emocji, a takie z pewnością się pojawią, bo ktoś przekroczył naszą granicę, będzie nas przesuwać w stronę toksycznych zachowań.
I możemy to obserwować zarówno w rodzinach, związkach romantycznych, jak i zawodowych. Po pogardzie trudno odbudować zaufanie. Jeśli doświadczamy tego w pracy, a lider nie reaguje, to tracimy zaufanie również do niego. Praca nad nieoceniającym środowiskiem to praca na wartościach i jest odpowiedzialnością wszystkich podmiotów w nim funkcjonujących. Jeśli nie macie tu wspólnego mianownika, warto – chroniąc samego siebie – rozważyć zmianę środowiska.
Ratuj się
Każdemu z nas mogło się zdarzyć bycie taką czy inną toksyną na różnych etapach naszego życia. Nawet jeśli identyfikujemy jakieś emocje w ciele, ale nie potrafimy ich nazwać, tłumimy je i nie pozwalamy sobie na ich trwanie, nie nauczymy się ich regulować. W ostateczności zacznie to nie tylko męczyć nas, ale negatywnie wpływać na otoczenie, utrudniając, a nawet uniemożliwiając budowanie wartościowych relacji.
Dlatego warto zapytać siebie dzisiaj, co czuję w związku z ostatnią trudną sytuacją? Jak ona we mnie rezonuje? Czy osoba, którą obwiniam za tę sytuację, jest rzeczywiście za nią odpowiedzialna? Czy miała okazję przedstawić swoją perspektywę? Gottman zaleca stosowanie techniki END – edukuj, nazywaj to i dąż do celu. Może warto ją dziś wykorzystać.
Dominika Rossa – ekspertka komunikacji interpersonalnej i marketingowej, trenerka, mentorka i wykładowczyni akademicka, partner zarządzająca w butikowej agencji rekrutacyjnej EnterRoom, związana ze szkołą podstawową i liceum Thinking Zone w Gdańsku